Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kolanach i kromką chleba w ręku. Brat Dominika wracał do siebie ze strzelbą przewieszoną przez ramię i poczuł się nagle urażony tym obrazem zadowolenia i wypoczynku, mającym tak jawnie na celu wzbudzenie uczuć nienawiści i zemsty. Między bratem Dominika a Pietrem nie było nigdy sprzeczki osobistej; lecz, jak wyjaśnił Dominik, „wszyscy nasi zmarli zawołali na niego“. Krzyknął zza kamiennego ogrodzenia:
— Hej, Pietro! Patrz co się stanie!
A gdy tamten, Bogu ducha winien, podniósł oczy, brat Dominika wziął na cel jego czoło i załatwił sprawę dawnej vendetty tak gracko, że jak mówił Dominik, zabity siedział w dalszym ciągu z kubkiem rosołu na kolanach i kromką w ręku.
I oto dlatego, że zmarli na Korsyce nie dają ludziom spokoju, brat Dominika zaszył się w maquis, w gąszcz zarośli na nieuprawnem zboczu gór, aby się wymykać żandarmom przez resztę swego marnego życia; Dominik zaś wziął na siebie opiekę nad siostrzeńcem i misję aby uczynić zeń człowieka.
Niepodobna sobie wyobrazić bardziej beznadziejnego przedsięwzięcia. Zdawało się że nawet fizycznie brakuje w Cezarze materjału do tego zadania. Ród Cervonich nie odznaczał się wprawdzie pięknością, ale był krzepki i dzielny. A ten niezwykle chudy i blady wyrostek miał w sobie tyleż krwi co i ślimak.
— Jakaś przeklęta wiedźma musiała wykraść z kołyski dziecko mego brata, a na jego miejsce położyła ten djabelski przypłodek — mawiał do mnie Dominik. — Proszę spojrzeć na niego! Proszę tylko spojrzeć!
Patrzenie na Cezara nie należało do przyjemności. Jego pergaminowa skóra, przeświecająca na czaszce martwą bielą przez wątłe kosmyki ciemnych włosów,