Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobieństwo księżniczek, lecz niestety! żadna z nich nie była córką czarnego jak węgiel władcy. Taki już mój pech że się spóźniłem o włos — o dwadzieścia pięć wieków — na ten padół, gdzie królowie przerzedzili się ze skandaliczną szybkością, a ci nieliczni, co się zachowali, przyjęli nieciekawe maniery i obyczaje zwykłych miljonerów. W roku 1870-ym którymś płonna była oczywiście nadzieja by ujrzeć damy królewskiego dworu, idące naprzemian w blasku słonecznym i cieniu, z koszykami bielizny na głowie, ku brzegom jasnej strugi, nad którą zwisały pędy palm, rozchodzące się z pni promieniście. Nadzieja ta była płonna. Nie zapytałem siebie czy warto żyć wśród tak zniechęcających warunków, lecz nie zapytałem tylko dlatego, że zaprzątało mię wówczas kilka innych palących zagadnień; nie wszystkie z nich po dziś dzień rozwiązałem. Dźwięczne, roześmiane głosy tych wspaniale przybranych dziewcząt spłoszyły chmarę kolibrów, których drobne skrzydełka otaczały rozedrganą mgłą wierzchołki kwitnących zarośli.
Nie, to nie były księżniczki. Niepohamowany ich śmiech przepełniał upalną, obleczoną w paproć dolinkę i dźwięczał bezdusznie, przejrzyście, niby śmiech jakichś dzikich, nieczłowieczych stworzeń zamieszkujących tropikalne lasy. Idąc za przykładem pewnych ostrożnych podróżników, wycofałem się niepostrzeżenie — i wróciłem, niewiele co mędrszy, na morze klasycznych przygód.