Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cej się naprzód postawie. I nic pod nich nie zostało; może tylko we wspomnieniach kilku ludzi trwa jeszcze dźwięk ich imion, które znikły oddawna z pierwszej strony wielkich londyńskich dzienników, z dużych afiszów na stacjach kolei, ze drzwi biur okrętowych, z pamięci marynarzy, dokmistrzów, pilotów i ludzi na holownikach; z szorstkich głosów obwołujących statki i z trzepotu flag sygnałowych, którym porozumiewają się okręty, zbliżając się do siebie, aby zaraz się rozstać wśród nieskończoności morza.
Ów zacny marynarz w starszym wieku, odwróciwszy wzrok od mnóstwa masztów i raj, spojrzał na mnie aby się upewnić co do naszego koleżeństwa w zawodzie i w tajemnicy morza. Spotkaliśmy się wypadkiem i nawiązaliśmy z sobą kontakt w chwili gdy się przy nim zatrzymałem; uwagę naszą przyciągnął tensam szczegół w osprzęcie statku najwidoczniej nowego, statku którego reputacja miała się dopiero ustalić w rozmowach marynarzy dzielących w przyszłości jego życie. Nazwa tego statku była już na ich ustach. Słyszałem jak ją wymieniało dwóch grubych jegomościów o czerwonym karku, ludzi typu nawpół morskiego, na stacji kolejowej przy Fenchurch Street, gdzie w owych czasach codzienna ciżba pasażerów rodzaju męskiego była odziana w trykotowe bluzy oraz żeglarskie sukno i wyglądała na bardziej spoufaloną z godzinami przypływu i odpływu niż z godzinami pociągów. Imię nowego statku zauważyłem na pierwszej stronie porannej gazety. Gdy pociąg linji kolejowej doków przystawał u obskurnych, drewnianych platform przypominających pomosty, przypatrzyłem się nieznanemu im zestawieniu błękitnych liter tego imienia, widniejących na białem tle na tablicach do ogłoszeń. Statek ów został