Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piękniejszych i najbardziej chyżych, z których każdy miał na dziobie rzeźbione godło swego imienia; wyglądało to niby galerja odlewów z gipsu — kobiecych postaci z koronami na głowie, w powłóczystych szatach; kobiet z włosami ujętemi w złotą siatkę, czasem z błękitną szarfą w pasie, wyciągających toczone ramiona jakby wskazywały drogę; głów mężczyzn w hełmach lub bez; wojowników w całej postaci, królów, mężów stanu, lordów i księżniczek, białych od stóp do głów; gdzieniegdzie trafiała się ciemna postać w turbanie, pomalowana na różne kolory — jakiś wschodni sułtan lub bohater — a każda z figur chyliła się naprzód pod ukośnym, potężnym bukszprytem, jakby w tej zgiętej pozie pragnęła rozpocząć znów jaknajprędzej podróż długości 11.000 mil. Takie to było owe piękne galjony[1] najpiękniejszych okrętów świata.

Ale po co się starać o oddanie w słowach wrażenia, którego wierności nie może stwierdzić żaden krytyk i żaden sędzia? Chyba tylko przez miłość dla życia, które dzieliły z nami owe wędrowne, obojętne wizerunki, bo żadne oko ludzkie nie ujrzy więcej takiej wystawy sztuki budownictwa okrętowego i sztuki rzeźbienia galjonów, jaką się widziało przez rok okrągły w New South Dock, w galerji pod otwartem niebem. Całe to cierpliwe, blade towarzystwo królowych i księżniczek, królów i wojowników, alegorycznych postaci, i bohaterek, i mężów stanu, i pogańskich bogów w koronach, w hełmach, z gołemi głowami, opuściło morze nazawsze, wyciągając aż do ostatka piękne, krągłe ramiona nad kotłującą się pianą, lub wystawiając włócznie, miecze, tarcze, trójzęby w tej samej nieznużonej, podają-

  1. Figury dziobowe.