Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nej podróży. Lecz można się było przekonać od pierwszego wejrzenia, że ludzi i statków nigdy tam nie popędzano. Owe doki były takie spokojne, że choć się je dobrze pamięta, można wątpić czy wogóle istniały — te miejsca wypoczynku dla znużonych statków, mogących oddać się tam marzeniu, miejsca do rozpamiętywań raczej niż do pracy, gdzie złe okręty — postrzelone, leniwe, cieknące, nieznośne, niesterowne, kapryśne, uparte i wogóle takie z któremi nie można było sobie poradzić — miały wbród czasu by policzyć swe grzechy i za nie żałować, osmutniałe i nagie, ogołocone ze swej podartej żaglowej odzieży, ze szczytami masztów nurzającemi się w kurzu i popiele londyńskiego powietrza. Bo nie mam wcale wątpliwości, że najgorszy ze statków żałowałby za grzechy gdyby mu dano dość czasu. Zbyt wiele ich znałem. Żaden statek nie jest z gruntu zły; a teraz, kiedy kłąb pary zdmuchnął z oblicza morza ciała żaglowców, które stawiały mężnie czoło tylu burzom, zdmuchnął złe razem z dobremi do otchłani przeznaczonej dla sprzętów co wysłużyły swój czas — można śmiało powiedzieć że wśród tych wygasłych pokoleń wiernych służebników nie znalazła się nigdy dusza zasługująca bezwzględnie na potępienie.
W New South Dock brakowało napewno czasu — czy to uwięzionym statkom, czy ich oficerom — na wyrzuty sumienia, zagłębianie się w sobie, żal za grzechy lub jakikolwiek inny przejaw wewnętrznego życia. Od szóstej rano aż do szóstej wieczór ciężka praca w domu więziennym — który jest nagrodą za dzielność statków co dotarły do portu — odbywała się spokojnie; wielkie pętle z ładunkiem masowym sunęły nad barjerą, opadając ciężko w luki na znak uczyniony