Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wodami. Król spał w dalszym ciągu lub opłakiwał marność swej władzy i swej potęgi, a tymczasem najezdnik o wąskich wargach wyciskał piętno swego zimnego, nieubłaganego ducha na niebie i morzu. Z każdym świtem wschodzące słońce musiało brnąć przez szkarłatny strumień, jaśniejący i ponury jak rozlana posoka niebieskich ciał pomordowanych w ciągu nocy.
W wypadku który opisuję, podły napastnik władał drogą przez jakieś sześć tygodni, zaprowadzając właściwe sobie metody rządzenia na najważniejszej części północnego Atlantyku. Wyglądało to jakby Wiatr Wschodni tu przybył aby pozostać nazawsze — lub conajmniej tak długo póki wszyscy nie pomrzemy z głodu w tej zatrzymanej flocie — póki nas nie zamorzy niejako w obliczu wszelkiej obfitości, w bezpośredniem niemal zetknięciu z hojnem sercem imperjum. I oto tkwiliśmy tam, nakrapiając białemi, suchemi żaglami twardy błękit głębokiego morza. Na to nam przyszło, wzrastającej wciąż kompanji statków, z których każdy dźwigał swe brzemię ziarna, budulca, wełny, skór, a nawet pomarańcz, gdyż przyłączyło się do nas parę zapóźnionych szkunerów z owocami. Na to nam przyszło owej pamiętnej wiosny przy końcu lat siedemdziesiątych; pomykaliśmy to tu, to tam, zawiedzeni na każdym halsie, a nasze zapasy do cna się wyczerpały, tak że wymiatano skrzynie od chleba i wydrapywano beczki po cukrze. Było to zupełnie w stylu Wiatru Wschodniego, głodzić ciała niewinnych marynarzy a jednocześnie zatruwać ich proste dusze rozjątrzeniem prowadzącem do wybuchów bluźnierstw równie ponurych jak spływające krwią wschody słońca. Potem nastały szare dni pod baldachimem wysokich, nieruchomych chmur, niby wyrzezanych na marmurowej płycie barwy popiołu.