Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najgorsze, żadnym okupem nie można było nasycić chciwości Wschodniego Wiatru, bo wszelkie zło sprawione przez jego najazdy, ma na celu doskwieranie królewskiemu bratu z Zachodu. Patrzyliśmy bezsilnie na systematyczny, zimny, szarooki upór Wiatru Wschodniego; zmniejszone racje były na porządu dziennym i głód skręcający kiszki stał się udziałem każdego marynarza tej zatrzymanej floty. Codzień nas przybywało. Grupki, gromady, rozproszone oddziałki statków miotały się tam i sam przed zamkniętą bramą. A tymczasem statki wyruszające z kraju mijały nas, pędząc przez nasze upokorzone szeregi pod wszystkiemi żaglami jakie tylko mogły pokazać.
Wyobrażam sobie że Wiatr Wschodni pomaga statkom opuszczającym kraj, w złośliwej nadziei iż przyjdzie na nie nagły kres i więcej się o nich nie usłyszy. Przez sześć tygodni zbójecki szeik władał handlowym traktem ziemi, a tymczasem nasz prawowierny zwierzchnik, Wiatr Zachodni, spał głębokim snem jak znużony tytan, lub też zatapiał się w bezczynnym smutku, który znają tylko szczere natury. Zupełna cisza panowała na zachodzie; napróżno spoglądaliśmy ku fortecy naszego władcy; król spał tak głęboko, że jego plondrujący brat ukradł mu z pochylonych pleców purpurowy płaszcz z chmur podbitych złotem. Gdzie się podział olśniewający skarb królewskich klejnotów wystawianych na pokaz przy każdym schyłku dnia? Znikły, przepadły, zdmuchnięte, porwane, nie zostawiając nawet złotej pręgi lub promienia na wieczornem niebie! Dzień za dniem poprzez zimną smugę niebios, nagą i biedną jak wnętrze złupionej kasy, bezpromienne, ogołocone słońce skradało się wstydliwie, pozbawione okazałości i przepychu, aby ukryć się śpiesznie pod