Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zgryzoty i niepokoju. Nie umiem sobie wystawić cięższej kary wiecznej dla złych marynarzy, którzy umierają bez żalu za grzechy na ziemskiem morzu, niż wyrok skazujący ich dusze na dryfowanie bez końca po burzliwem morzu–widmie na widmach martwych okrętów.
Ten uszkodzony parowiec, rozkołysany wśród śnieżnej zawiei, musiał zaiste wyglądać jak widmo — ciemna zjawa wśród świata zasypanego białemi płatkami — dla marynarzy wpatrzonych weń na tym wielorybniku. Ale widać nie wierzyli w duchy, bo kapitan, przybywszy do portu, złożył raport bynajmniej nie romantyczny o tem, że dostrzeżono uszkodzony parowiec na szerokości południowej mniej więcej 50 stopni, a długości jeszcze bardziej niepewnej. Inne parowce wyruszyły aby go znaleźć; wyholowały go w końcu z zimnych krańców świata i wprowadziły do portu zaopatrzonego w doki oraz warsztaty reperacyjne, gdzie pod uderzeniami młotów przywrócono ruch bijącemu sercu ze stali, aby statek mógł znów wyruszyć, pełen odrodzonej dumy ze swojej siły, karmiony ogniem i wodą, ziejący w powietrze czarnym dymem, pulsując, drgając, torując sobie dumnie drogę wśród wielkich bałwanów ze ślepą pogardą dla wichrów i morza.
Podczas tego dryfowania tropy statku, którego serce stanęło między żebrami z żelaza, wyglądały jak poplątana nitka na białym papierze mapy marynarskiej. Pokazał mi ją mój przyjaciel, drugi oficer owego parowca. Wśród tej dziwacznej plątaniny tkwiły słowa wypisane przez oficera tu i ówdzie drobnemi literkami: „sztormy“, „gęsta mgła“, „kry“ — notatki o pogodzie. Parowiec kręcił się bez końca po tych tropach, przecinając raz poraz swój przypadkowy szlak, który