Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie–zabawki, któremi się bawili ludzie nie więksi od dzieci.
Jak to mówią Francuzi, gryzłem sobie pięści z niecierpliwości, oczekując na ten ładunek unieruchomiony przez mróz w głębi kraju; byłem wściekły na zamarznięty kanał, na zimowy i opustoszały wygląd tych wszystkich statków, które rzekłbyś butwiały, posępne i zgnębione, tak im brakowało otwartej wodnej przestrzeni. Byłem wówczas pierwszym oficerem i czułem się bardzo osamotniony. Natychmiast po przybyciu na statek dostałem od swych armatorów polecenie aby wszystkich praktykantów oficerskich wysłać jednocześnie na urlop, ponieważ wobec wielkich mrozów nikt nie miał nic do roboty, chyba wziąć się do podsycania ognia w piecu w kajucie. Zajmował się tem zatabaczony, rozkudłany dozorca okrętowy, niemożliwie brudny i dziwacznie bezzębny; umiał zaledwie trzy słowa po angielsku, ale widać posiadał gruntowną wiedzę o tym języku, ponieważ zawsze rozumiał naopak wszystko co się do niego mówiło.
Mimo żelaznego piecyka atrament zamarzał na wiszącym stole w kajucie; wygodniej mi było udawać się na ląd — najpierw potykając się wśród arktycznej płaszczyzny a potem trzęsąc się z zimna w oszklonych tramwajach — aby co wieczór pisać list do właścicieli statku we wspaniałej kawiarni znajdującej się w środku miasta. Był to olbrzymi lokal, wysoki, pełen złoceń, o meblach wyściełanych czerwonym pluszem, oświetlony jaskrawo elektrycznością i tak dobrze ogrzany, że nawet marmurowe stoliki wydawały się ciepłe przy dotknięciu. Kelner, który przynosił mi filiżankę kawy, wyglądał wobec mej zupełnej samotności na zaufanego przyjaciela. Sam jak palec wśród hałaśliwego tłumu,