Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu robiono wyrzuty o manewr, który się okazał czystem szaleństwem. Oczywiście jedyną osobą, która mogła mu robić uwagi z odpowiednim skutkiem, był nasz kapitan znany sam jako śmiałek nieustraszony; i doprawdy, sceny te wywierały na mnie silne wrażenie, wiedziałem bowiem pod kim służę. Kapitan S. miał wielkie imię ze względu na swe marynarskie zalety, imię budzące we mnie młodzieńczy podziw. Po dziś dzień przechowuję pamięć o tym człowieku, który w pewnym sensie uzupełnił moje wykształcenie. Przebieg tego dokształcania był nieraz burzliwy, ale mniejsza z tem. Jestem przekonany że kapitan S. miał najlepsze chęci; z całą pewnością nawet w owych czasach nie czułem do niego żalu za niezwykły jego dar ciętej krytyki. A słyszeć jak on robi historje o przeciążenie statku żaglami, to było jedno z tych niewiarygodnych przeżyć, które trafiają się tylko w snach.
Działo się to zwykle w sposób następujący: noc, chmury pędzą nad głową, wiatr wyje, najwyższe żagle są postawione i okręt pędzi wśród ciemności, z olbrzymią białą płachtą piany na poziomie barjery podwietrznej. Pan P. pełni wachtę na pokładzie wśród doskonałej pogody ducha, uczepiony osprzętu średniego masztu od strony nawietrznej; ja, trzeci oficer, także uczepiony gdzieś od nawietrznej na pochyłej rufie, z czujnością napiętą do ostateczności, czatuję na rozkaz aby w razie potrzeby skoczyć natychmiast na pierwsze słowo i jestem w idealnej zgodzie ze wszystkiem co się dzieje. Nagle z wejściówki wyłania się wysoka, ciemna postać z gołą głową i krótką białą brodą przyciętą w szpic, odcinającą się wyraźnie w ciemności — kapitan S., któremu straszne skoki i przechyły okrętu przeszkodziły czytać na dole. Trzymając się pod ostrym