Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gan. Może wyrażam się zbyt dosadnie, ale trudno określić inaczej głębię i natężenie wysiłku, w który umysł, i wola, i sumienie wprzęgnięte są bez reszty, godzina za godziną, dzień za dniem, w oderwaniu od świata, w odcięciu od wszystkiego co czyni życie pociągającem i łagodnem; jako porównanie dla tego stanu ducha nasuwa mi się w świecie materji tylko jedno: nieskończony, mroczny wysiłek przy okrążaniu zimą przylądka Horn w zachodnim kierunku. Gdyż to jest również mocowanie się ludzi z potęgą ich Stworzyciela, wśród zupełnego odcięcia od świata, od przyjemnych i kojących stron życia; samotna walka w poczuciu druzgocącej nierówności sił, walka dla której niema stosownej nagrody, której jedynym celem jest zyskanie na długości. Ale pewnej długości, raz osiągniętej, kwestjonować nie można. Słońce, i gwiazdy, i kształt naszej ziemi są świadkami tego, co się uzyskało; a tymczasem garść stronic, bez względu na to jak wiele z siebie człowiek w nie włożył, jest w najlepszym razie tylko niepewną i sporną zdobyczą. Oto macie: z jednej strony: „Nieudane“ — z drugiej: „Zdumiewające“; można wybrać co się podoba, a choćby i jedno i drugie, albo nic — tylko szelest i trzepot kartek opadających wśród nocy, niewyraźnych jak płatki śnieżnej zamieci, których przeznaczeniem jest stopnieć w blasku słońca.
— Dzieńdobry panu.
Było to powitanie córki generała. Nie usłyszałem nic — żadnych kroków, żadnego szelestu. Poczułem tylko chwilę przedtem jakby zapowiedź grożącego niebezpieczeństwa, bliskość czyjejś złowróżbnej obecności — poprostu tylko ostrzeżenie, nic więcej; potem rozległ się dźwięk głosu i nastąpił straszliwy wstrząs jakby