Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po upadku z wielkiej wysokości — upadku, powiedzmy, ze szczytu chmur, płynących nad polami w wolnym korowodzie, pędzonych leciuchnym zachodnim powiewem tego lipcowego popołudnia. Naturalnie przyszedłem do siebie bardzo prędko, a mówiąc innemi słowami, zerwałem się z krzesła, ogłuszony i oszołomiony; wyrwano mnie z jednego świata i ciśnięto w drugi; każdy nerw drgał we mnie z bólu — ale zachowałem się ze wzorową uprzejmością.
— Ach! Dzieńdobry pani. Niechże pani siada.
Takie były moje słowa. To okropne lecz — mogę zapewnić — najzupełniej prawdziwe wspomnienie wymowniejsze jest od całego tomu wyznań à la Jean Jacques Rousseau. Proszę zauważyć! Nie zawyłem na jej widok, ani nie zacząłem przewracać mebli, ani się nie rzuciłem na ziemię, kopiąc nogami, ani nie pozwoliłem sobie na jakiekolwiek inne przejawy świadczące o przeraźliwym ogromie klęski. Cały świat Costaguany (jeśli pamiętacie, jest to teren mej opowieści z wybrzeża), mężczyźni, kobiety, przylądki, domy, góry, miasto, campo (nie było tam ani jednej cegły, kamienia czy ziarnka piasku, którychbym nie umieścił gdzie należało własnemi rękoma); cała historja tego kraju, geografja, polityka, finanse; bogactwo srebrnych złóż Charles Goulda i wspaniałość pysznego Capataza de Cargadores, którego imię, rzucone w noc (dr. Monygham słyszał jak przemknęło nad jego głową, krzyknięte przez Lindę Violę) panowało nawet po jego śmierci nad ciemną zatoką, skarbcem zdobytych przez niego łupów i miłości — wszystko to zwaliło mi się z hukiem na głowę. Czułem że nie zdołam nigdy dźwignąć tych szczątków — i w tejże samej chwili powiedziałem:
— Niechże pani siada.