Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skłopotania i dąsów, wyrażających się nieuprzejmemi słowami: „Gdzież się to u djabła podziało?“ A właśnie, gdzie! Może leży już od paru dni za kanapą. Anemiczna córka mej gospodyni (jakby się Ollendorf wyraził), choć sama chwalebnie czysta, odnosiła się w pański, niedbały sposób do swych domowych obowiązków. Albo może pióro tkwi delikatnie na ostrzu obok nogi od stołu, a podjęte z ziemi ukaże rozwarty szeroko dziób, na nic już nie przydatny, któryby zniechęcił każdego człowieka o literackich instynktach. Ale nie mnie! „Nic nie szkodzi. To pióro wystarczy“.
O dni pełne prostoty! Gdyby mi kto wtedy powiedział, że całe oddane mi otoczenie — mające naogół przesadne pojęcie o mych talentach i ważności mojej osoby — pogrąży się w lęku i niepokoju, ponieważ będę robił historje o to, że ktoś jakoby użył mego nietykalnego autorskiego pióra — nigdybym nie raczył zareagować nawet pogardliwym uśmiechem niewiary. Są wymysły zbyt nieprawdopodobne aby mogły zwrócić uwagę, zbyt szalone na pobłażliwe traktowanie, zbyt idjotyczne aby je przyjąć uśmiechem. Gdyby ów zwiastun przyszłości był mym przyjacielem, zgryzłbym się w głębi ducha. „Niestety!“ pomyślałbym, patrząc na niego z nieporuszoną twarzą, „ten biedak goni w piętkę“.
Zgryzłbym się z całą pewnością; bo na tym świecie, gdzie dziennikarze czytają znaki na niebie, gdzie nawet wiatr, który wieje gdzie chce, czyni to według proroczych zarządzeń stacji meteorologicznej, lecz gdzie tajników ludzkich serc przeniknąć nie można ani prośbą ani groźbą — na tym świecie było stokroć bardziej prawdopodobne, aby w najrozsądniejszym z mych przyjaciół tkwił zarodek szaleństwa, niż abym ja się stał pisarzem powieści.