Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O mój Boże!
Z miejsca gdzie stał nie mógł widzieć co się dzieje na pokładzie, chyba tylko wierzchołki głów, ale słyszał szamotanie się i potężne, głuche łoskoty jakbyśmy demolowali statek. Spojrzałem na Almayera:
— A co?
— Niech pan nie da mu połamać nóg! — błagał żałośnie.
— Ależ nic podobnego! Już wszystko w porządku. Obezwładnili go.
Tymczasem przyczepiono łańcuch od ładunku do szerokiej płóciennej pętli, która opasywała kucyka. Majtkowie odskoczyli jednocześnie w różne strony, wpadając jeden na drugiego, a zacny serang rzucił się do windy i odkręcił parę.
— Wolno! — krzyknąłem, w wielkim strachu aby zwierzę nie zostało porwane aż do szczytu żórawia.
Na pomoście Almayer zadreptał niespokojnie w swych słomianych chodakach. Zgrzyt windy ustał i wśród naprężonej ciszy kucyk zaczął sunąć nad pokładem.
Jakiż był wiotki! Z chwilą gdy się poczuł w powietrzu, wszystkie jego muskuły odprężyły się w zadziwiający sposób. Cztery kopytka zetknęły się, potrącając jedno o drugie, głowa zwisała bezsilnie, ogon zwieszał się w zupełnym bezruchu. Przypominał mi jota w jotę wzruszające jagniątko, które wisi u naszyjnika orderu Złotego Runa. Nie wyobrażałem sobie, aby jakiekolwiek zwierzę końskiego rodzaju mogło się stać tak wiotkiem, żywe czy umarłe. Zwichrzona grzywa zwisała jedną masą jak kłąb włosia, zaczepne uszki obwisły, lecz gdy sunął, kołysząc się zwolna, wzdłuż frontu mostka, zauważyłem chytry błysk w jego sennem, nawpół przymkniętem oku. Zaufany podofi-