Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

matkę z większą wyrazistością — już nietylko jako czyjąś kochającą, cichą, opiekuńczą obecność, jako istotę o szerokiem czole i oczach wyrażających jak gdyby słodki nakaz; i pamiętam także wielki zjazd wszystkich krewnych zbliska i zdaleka, siwe głowy przyjaciół rodziny, składających mej matce hołd szacunku i miłości w domu jej ulubionego brata, który w kilka lat później miał mi zastąpić oboje rodziców.
W owym czasie nie rozumiałem tragizmu tego wszystkiego, choć pamiętam że doktorzy także nas odwiedzali. Po mojej matce nie było wcale znać choroby — lecz sądzę że lekarze podpisali już byli na nią wyrok; tylko zmiana klimatu, tylko pobyt na południu mógł przywrócić opuszczające ją siły. Dla mnie owe czasy wydają się najszczęśliwszym okresem życia. Była tam moja kuzynka, rozkoszne, żywe dziewczątko o kilka miesięcy młodsze odemnie; jej życie — nad którem czuwano z miłością jakby była księżniczką krwi — skończyło się z piętnastym jej rokiem. Były tam również inne dzieci — wiele z nich już nie żyje — a między niemi i takie, które zapomniałem nawet z imienia. Nad wszystkiem wisiał gnębiący cień wielkiego rosyjskiego cesarstwa, cień mroczniejący jeszcze od świeżo powstałej nienawiści do Polaków, wyhodowanej przez moskiewską szkołę dziennikarzy po nieszczęsnem powstaniu 1863 roku.
Odeszliśmy bardzo daleko od rękopisu „Szaleństwa Almayera“, lecz publiczne wspominanie tych kształtujących mnie wrażeń nie jest wybrykiem niespokojnego egotyzmu. Są to również ludzkie sprawy, odległe już w swej wymowie. Należy się aby powieściopisarz zostawił swoim dzieciom coś więcej niż barwy i postacie własnej ciężko wypracowanej twórczości. Kiedy