Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Litości!
— A pan miał dla mnie litość? Przez pana straciłem statek. Panie Massy, dostanie pan za to pięć lat.
— Potrzebowałem pieniędzy! Pieniędzy! moich pieniędzy! Dam panu trochę pieniędzy. Niech pan weźmie połowę. Pan także kocha pieniądze.
— Jest jeszcze na świecie sprawiedliwość...
Massy uczynił straszny wysiłek i wykrztusił dziwnym, na wpół zdławionym głosem:
— Przeklęty ślepcze! Sam mnie pchnąłeś do tego!
Kapitan Whalley, cisnąc kurtkę do piersi, nie odrzekł nic. Światło odpłynęło ze świata na zawsze; niech przepada wszystko. Ale temu człowiekowi nie ujdzie to płazem.
Głos Sterne’a rozkazał:
— Spuścić łodzie!
Zgrzytnęły bloki.
— No dalej — krzyknął — skaczcie! Tędy. Ty, Jack, tutaj. Panie szefie! Panie szefie! Panie kapitanie! Prędko, panie kapitanie! Już odpływamy —
— Pójdę do więzienia za usiłowanie oszustwa, ale i o panu wszystko się wyda; o panu, uczciwy człowieku, któryś mnie oszukiwał. Nie ma pan pieniędzy, co? Tylko te pięćset funtów. No więc teraz nie będzie pan miał ani grosza. Parowiec stracony, a ubezpieczenia nie wypłacą.
Kapitan Whalley ani drgnął. Prawda! Pieniądze Ivy. Przepadły w katastrofie. Błyskawica jasności przeszyła jego mózg. Był naprawdę w położeniu bez wyjścia.
Naglące głosy rozlegały się chórem za burtą. Zdawało się że Massy nie może się od mostka oderwać. Dzwonił zębami i syczał z rozpaczą:
— Niech mi pan to odda! Niech pan to odda!
— Nie — rzekł kapitan Whalley; — ja oddać tego nie mogę. Odejdź, człowieku. Nie czekaj, jeśli chcesz żyć. Sta-