Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a przy tym tak spokojnie, że niepodobieństwem było wymiarkować, który z nich dwóch odrabia robotę. Dlatego właśnie nasz biedny kapitan nie przestałby być dla statku pożyteczny, nawet gdyby... gdyby... nie mógł już ruszyć nogą. Chodzi tylko o to, aby serang nie wiedział że coś jest nie w porządku.
— Ale on nie wie.
— Naturalnie że nie wie. Ani mu to w głowie. Oni nie są w stanie nic o nas wymiarkować, panie szefie.
— Pan wydaje mi się bardzo przemyślny — rzekł Van Wyk zduszonym szeptem, jak gdyby chwytały go mdłości.
— Znajdzie pan we mnie wcale dobrego sługę, panie szefie.
Sterne oczekiwał teraz, że Van Wyk przynajmniej uściśnie mu rękę, gdy nagle rozległy się słowa: „Co to takiego? Lepiej żeby nie widzieli nas razem“ — i biała postać Van Wyka poruszyła się, wsiąkając natychmiast w czarny mrok pod dachem z konarów. Sterne był zaskoczony. Rzeczywiście... Słychać jakiś słaby, głuchy łoskot.
Wysunął się po cichu z ciemności. Oświetlony iluminator jaśniał z daleka. Nagłe powodzenie uderzyło Sterne’owi do głowy. Cóż to za przyjemność mieć do czynienia z gentlemanem! Wśliznął się na statek; było coś niesamowitego w ciemnej, pustej przestrzeni pokładu, który rozbrzmiewał krzykami i uderzeniami dochodzącymi z głębszego mroku na środokręciu. Massy wściekał się u drzwi kajuty, skąd pijacki głos płynął niewzruszenie wśród hałasu gwałtownych kopnięć.
— Milczeć tam! Zgaś światło i kładź się spać, ty uchlana świnio! Słyszysz mię, bydlaku?
Kopanie ustało i głupkowaty, uroczysty głos oznajmił z wnętrza kajuty:
— O! Massy — to zupełnie co innego. Massy to chytra sztuka.