Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo szanownemu panu dziękuję. Jestem pewien, że szanowny pan nie znalazłby nikogo, kto by dbał bardziej o pana interes.
— Więc w interesie moim leży, aby kapitan Whalley pozostał na swym stanowisku aż do czasu przewidzianego kontraktem. Możliwe że pojadę z wami tym razem. Jeśli mi się to uda, będę tam na miejscu, kiedy wszystkie zmiany nastąpią i dopilnuję pana interesów.
— Panie szanowny, niczego więcej nie pragnę! Jestem doprawdy nieskończenie...
— Więc liczę na to, że wszystko pójdzie gładko.
— Proszę szanownego pana, bez ryzyka się nie obejdzie i nie ma na to rady; ale (mówię teraz do pana jako do swego szefa) bezpieczeństwo jest większe niżby można było przypuszczać. Gdyby mi to kto mówił, to bym nie uwierzył, ale sam się temu przypatrywałem. Stary serang jest już wytresowany. A z jego... jego... hm, nogami, jest wszystko w porządku. Przyzwyczaił się postępować samodzielnie w sposób zadziwiający. I pozwolę sobie panu powiedzieć, panie szefie, że kapitan Whalley nieborak nie jest wcale bezużyteczny. To szczera prawda. Zaraz to panu wyjaśnię. On trzyma w garści tę starą małpę malajską, która wcale dobrze orientuje się co trzeba robić. Przecież serang od lat dwudziestu pięciu z przerwami odprawiał kapitańską wachtę na przeróżnych statkach krajowych. Otóż ci krajowcy, panie szefie, póki mają tuż za plecami białego, robią zadziwiająco dobrze to co im się każe — nawet jeśli się zupełnie do nich nie wtrącać. Tylko że biały człowiek musi mieć w sobie to coś co potrafi ich trzymać — a kapitan jest do tego jedyny. Słowo daję, panie szefie, wyszkolił seranga tak świetnie, że prawie wcale mówić do niego nie potrzebuje. Widziałem jak ten pomarszczony małpiszon wyprowadził statek z zatoki Pangu wietrznym rankiem, a potem wiódł go między wysepkami; robił to po prostu świetnie, stercząc pod bokiem kapitana,