Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jacob Schnitzler. On przyśle w mig parowiec. Van Wyk postanowił napisać do niego bez zwłoki.
Wzburzony Massy złapał fajkę, która wypadła mu z ust.
— Pan chyba nie mówi tego na serio! — zawołał.
— A pan nie powinien psuć sobie interesów w taki śmiesznie niezdarny sposób.
Van Wyk zawrócił na pięcie. Trzej biali na mostku ani drgnęli. Massy zaczął chodzić szybko od burty do burty, wydymał policzki, po prostu się dusił.
— Nieznośny arogant!
I wybełkotał gorączkowo cały szereg pretensyj. Ileż on się przez tych kilka lat namozolił aby temu człowiekowi dogodzić. I tak mu się za to odpłaca. A to ananas! Grozi że napisze do Schnitzlera — że wpuści na rzekę parowce o zielonych kominach — że zrujnuje Massyego za pośrednictwem starego żyda z Hamburga. To po prostu śmieszne... Massy zaniósł się pół śmiechem, pół łkaniem... Ha, ha, ha! I prawdopodobnie Van Wyk każe Massyemu zawieźć ten list na Sofali.
Potknął się o kratę i zaklął. Wyrzuci bez wahania za burtę korespondencję Holendra — całą tę psiakrew paczkę. Nie liczył mu nigdy ani grosza za przewóz poczty. Ale nowy wspólnik Massyego, kapitan Whalley, nie pozwoli pewno listów wyrzucić; zresztą to by tylko dzień fatalny odwlokło. Co się tyczy jego, Massyego, skoczy raczej do wody niż ścierpi aby zielone kominy zniweczyły jego handel.
Bredził wciąż głośno. Chińscy posługacze ociągali się z półmiskami u stóp drabiny. Wrzasnął z mostka w dół ku pokładowi: „Czy dziś wcale żarcia nie dostaniemy?“ i zwrócił się z wściekłością do kapitana Whalleya, który czekał przy stole, poważny i cierpliwy, gładząc od czasu do czasu brodę spokojnym ruchem.