Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Powód tych opóźnień był wręcz idiotyczny; Van Wyk uważał Massyego za durnia i nicponia. Gdy po zawarciu układu z Whalleyem parowiec ukazał się na rzece, wyłaniając się spoza zakrętu, Van Wyk prawie już był stracił nadzieję zobaczenia kiedykolwiek Sofali. Ogarnął go taki gniew, że nie zszedł od razu do przystani. Służba przybiegła z wiadomością o przybyciu parowca; Van Wyk przysunął fotel do frontowej poręczy werandy, rozstawił łokcie, oparł brodę na rękach i ze złością patrzył nieruchomo w statek, który cumował się na wprost jego domu. Mógł rozróżnić z łatwością wszystkie białe twarze na pokładzie. Cóż to u diabła za patriarcha, który tam sterczy na mostku?
W końcu zerwał się i poszedł w dół żwirowaną ścieżką. Właściwie to nawet żwir pod jego nogami został sprowadzony na Sofali. Van Wyk taki był zły, że porzucił zwykły swój wyniosły spokój i nie patrząc ani w prawo ani w lewo, zwrócił się od razu do Massyego w sposób tak stanowczy, iż zaskoczony tym mechanik jął bąkać coś niezrozumiale. Słychać było tylko słowa:
— Proszę pana... ależ proszę pana... naprawdę że... na przyszłość...
Krew uderzyła Massyemu do głowy i jego wielka twarz o żółciowej cerze przybrała nienaturalny odcień pomarańczowy, na którego tle wystraszone, czarne jak węgiel oczy świeciły niezwykłym blaskiem.
— Tego już nadto. Mam pana po uszy... Cóż to za czelność! Przybija pan do mojej przystani, jakbym ją zbudował tylko dla pana.
Massy usiłował przeczyć żarliwie. Van Wyk bardzo był zły. Oświadczył że ma wielką ochotę zaproponować tej niemieckiej firmie... tej z Malakki — jakże oni się nazywają? Statki ich mają zielone kominy. Będą zachwyceni, jeśli się im zaproponuje aby puścili tędy który ze swych małych parowców. Ach prawda; ten Niemiec nazywa się Schnitzler,