Strona:PL Joseph Conrad-U kresu sił.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skich, prawie w przyjaźni. W czasach kiedy Whalley dowodził odnowionym Kondorem, Eliott był kapitanem na Gołębiu, statku niemal równie sławnym, należącym do tych samych armatorów; a gdy urząd komendanta portu został stworzony, Whalleya uważano za jedynego poważnego kontrkandydata Eliotta. Ale kapitan Whalley, wówczas w pełni męskich lat, był zdecydowany służyć tylko własnej sprzyjającej mu fortunie. W dalekich stronach świata, gdzie nie zasypiał gruszek w popiele, ucieszył się z wiadomości o powodzeniu kolegi. Jego zdaniem szorstki Ned Eliott miał w sobie pewną światową giętkość, która mogła mu się przysłużyć na tego rodzaju urzędowym stanowisku. A w gruncie rzeczy tak się zawsze od siebie różnili, że gdy idąc zwolna znaleźli się przed katedrą u końca alei, kapitanowi Whalleyowi nie przeszło nawet przez głowę, iż mógłby zajmować miejsce tego człowieka i mieć byt zapewniony do końca swych dni.
Świątynia stała w uroczystym odosobnieniu, umieszczona wśród zbiegających się alei olbrzymich drzew, jakby po to aby ludziom zażywającym odpoczynku nasuwać poważne myśli o niebie; jej portal gotycki o zamkniętych drzwiach zwrócony był do blasków i wspaniałości zachodu. Szkła w rozecie nad łukiem żarzyły się jak pałające węgle w głębokich wyżłobieniach kamiennego koła. Dwaj mężczyźni stanęli naprzeciw siebie.
— Powiem ci co teraz powinni zrobić — burknął nagle kapitan Eliott.
— No?
— Powinni tu przysłać prawdziwego lorda z krwi i kości, kiedy sir Fryderyk pójdzie do dymisji. Jak myślisz?
Kapitan Whalley rzekł obojętnie, że jego zdaniem lord z krwi i kości może być równie odpowiedni na tym stanowisku jak i ktokolwiek inny. Lecz Eliott był innego zdania.