Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łeb aby ich wytępić. Rozumiecie mnie, Ossipon? To oni są źródłem wszystkiego zła! Narzucają nam swoją złowrogą władzę — słabi, niedołężni, głupi, tchórzliwi, ludzie o wątłych sercach i niewolniczym duchu. Ale przedstawiają wielką siłę. Z nich składa się tłum. Oni sprawują rządy na tej ziemi. Tępić, tępić! to jedyna droga postępu. Jedyna! Słyszycie, Ossipon? Najpierw musi zginąć mrowie słabych, a potem ci co są tylko względnie silni. Rozumiecie? Najpierw ślepi, potem głusi i niemi, potem chromi i kulawi — i tak dalej. Każde zepsucie, każdy występek, każdy przesąd, każda tradycja musi znaleźć swój kres.
— A co zostanie? — zapytał Ossipon stłumionym głosem.
— Ja zostanę — jeślim na to dość silny — oświadczył malutki, wybladły Profesor, którego wielkie uszy, cienkie jak błona i odstające od małej czaszki, zabarwiły się nagle ciemną czerwienią. — Nacierpiałem się już dość przez tyranię słabych — ciągnął gwałtownie. Dotknął bocznej kieszeni i mówił dalej: — A jednak jestem siłą. Tylko muszę mieć czas! czas! Dajcie mi czasu! Ach! to ludzkie mrowie, zbyt głupie aby czuć litość lub strach. Niekiedy zdaje mi się że wszystko jest po ich stronie. Wszystko — nawet śmierć — moja własna broń.
— Chodźcie i napijcie się ze mną piwa pod Sylenem — rzekł krzepki Ossipon po chwili ciszy, przerywanej tylko szybkim kłapaniem pantofli Wzorowego Anarchisty. Profesor zgodził się. Był tego dnia na swój sposób wesoły. Uderzył Ossipona po ramieniu.
— Piwa? Dobrze! Pijmy i weselmy się, bo jesteśmy silni a jutro umrzemy.