Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oczywiście, oczywiście. Spodziewam się, że pan da sobie radę.
— Dziękuję, sir Ethelredzie. Dziś także nauczyłem się czegoś i to w ciągu ostatniej godziny. Cała ta sprawa różni się wybitnie od zwykłego anarchistycznego zamachu; to uderza, jeśli głębiej w nią wejrzeć. Dlatego właśnie tu jestem.
Dygnitarz wsparł się wielkimi dłońmi pod boki.
— Doskonale. Proszę mówić dalej. Tylko bez szczegółów. Niech mi pan oszczędzi szczegółów.
— Nie myślę nudzić pana szczegółami — zaczął nadinspektor ze spokojem i niewzruszoną pewnością siebie.
Podczas gdy mówił, wskazówki na zegarze za plecami dostojnika posunęły się o siedem minut. Ów zegar, tykający posępnie i słabo, był ciężką, połyskliwą machiną, całą w masywnych wolutach z tego samego ciemnego marmuru co kominek. Nadinspektor mówił, używając często nawiasów, w których umieszczał wszystkie drobne fakty, to jest szczegóły — w taki sposób że były tam bardzo na miejscu. Żaden pomruk, żaden gest nie przerwał opowiadania. Wielki człowiek mógł ujść za posąg któregoś ze swych książęcych przodków, posąg ogołocony ze zbroi krzyżowca i odziany w źle skrojony surdut. Nadinspektor miał wrażenie, że może mówić swobodnie choćby i godzinę. Ale miał się na baczności i po upływie wyżej wspomnianych siedmiu minut zakończył nagłym wnioskiem; powtórzył w nim tezę postawioną na początku i zaskoczył przyjemnie sir Ethelreda wybitną zwięzłością i siłą tego wniosku.
— Rozpatrując ową sprawę, nie przedstawiającą skądinąd większego znaczenia, spotykamy się