Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z faktem niebywałym — przynajmniej w tej właśnie postaci — i wymagającym specjalnego potraktowania.
Głos sir Ethelreda pogłębił się i nabrał pewności:
— Ja myślę! Jeśli ambasador obcego mocarstwa jest w to wplątany!
— Ech, ambasador — zaprotestował tamten, smukły i prosty, pozwalając sobie na półuśmiech. — Byłoby z mej strony głupotą, gdybym twierdził coś w tym rodzaju. Zresztą to zbyteczne, bo jeśli mój domysł jest trafny, wszystko jedno czy wchodzi tu w grę ambasador czy portier.
Sir Ethelred otworzył szeroko usta niby jaskinię, do której zakrzywiony nos zdawał się z ciekawością zaglądać; z tych ust wydobył się stłumiony gromowy odgłos, jak dźwięk dalekich organów nastawiony na pogardę i oburzenie.
— Daję słowo, ci ludzie stracili miarę. Widać myślą, że wolno im tu wprowadzać swoje tatarskie metody! Turek okazałby więcej przyzwoitości.
— Zapomina pan, sir Ethelredzie, że właściwie mówiąc, nie wiemy jeszcze nic pewnego.
— No tak. Ale jakby pan to określił? Krótko i węzłowato?
— Jako bezwstydne zuchwalstwo a zarazem dziecinny wybryk osobliwego rodzaju.
— Nie możemy tu znosić naiwnych wybryków obrzydliwych dzieci — rzekła wielka, rozdęta persona, jakby jeszcze trochę bardziej się nadymając. Wyniosłe spojrzenie na wpół przymkniętych oczu uderzyło miażdżąco o dywan u stóp nadinspektora. — Trzeba dać im porządnie po nosie za tę historię. Musimy być zdolni do... Jak pan to sobie w krótkości wyobraża? Nie potrzebuje pan wchodzić w szczegóły.