Strona:PL Joseph Conrad-Tajny Agent.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uważacie, szczątki tylko jednego człowieka. Ergo: sam siebie wysadził w powietrze. To popsuje wam chyba nastrój — co? Czyście się spodziewali tego rodzaju posunięcia? Nie miałem najlżejszego wyobrażenia — nawet nie postało mi w głowie że knują coś podobnego, że tego rodzaju historia ma się tu stać — tu, w Anglii. Zważywszy na obecne warunki jest to po prostu zbrodnia.
Człowieczek podniósł rzadkie czarne brwi z obojętną pogardą.
— Zbrodnia! Co przez to rozumiecie? Czym jest zbrodnia? Co chcecie przez to powiedzieć?
— A jakże mam się wyrazić? Muszę używać ogólnie przyjętych słów — rzekł niecierpliwie Ossipon. — Chcę przez to powiedzieć, że owa historia może wpłynąć bardzo niekorzystnie na nasze położenie w Anglii. Mało wam jeszcze tej zbrodni? Jestem pewien, że w ostatnich czasach daliście komuś tego waszego towaru.
Ossipon patrzył bacznie w twarz człowieczka. Tamten z całym spokojem podniósł zwolna głowę i opuścił ją.
— Więc to wy! — wybuchnął dobitnym szeptem redaktor ulotek P. P. — Nie może być! Więc naprawdę rozdajecie to ot tak sobie, na żądanie, pierwszemu lepszemu durniowi, który się nawinie?
— Tak jest! Społeczny ustrój, skazany na zagładę, nie został zbudowany z papieru i atramentu i nie wyobrażam sobie aby kombinacja papieru z atramentem mogła położyć mu koniec — bez względu na to co wy sobie wyobrażacie. Tak, rozdawałbym swój proch na wszystkie strony każdemu mężczyźnie, każdej kobiecie, każdemu durniowi, wszystkim, którym by się spodobało przyjść po to do mnie.