Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwędzić jeden drugiemu trochę pieniędzy, aby pożerać haniebnie przyrządzone posiłki, łykać niezdrowe piwo, śnić głupie i błahe sny. Narzucali się natrętnie moim myślom. Wiedza tych intruzów o życiu była dla mnie irytującym pozorem, ponieważ czułem z całą pewnością, że nie mogą wiedzieć tego co ja wiedziałem. Ich zachowanie, które było poprostu zachowaniem pospolitych indywiduów zaprzątniętych interesami i przekonanych o swem zupełnem bezpieczeństwie, drażniło mię jako niesłychana chełpliwość głupoty w obliczu groźnych okoliczności, których owa głupota nie jest w stanie zrozumieć. Nie chciało mi się bynajmniej uświadamiać tych ludzi, ale wstrzymywałem się z pewną trudnością od parskania śmiechem w ich twarze, tak pełne tępego zarozumialstwa. Może nie czułem się wówczas bardzo dobrze. Chodziłem po ulicach chwiejnym krokiem — musiałem pozałatwiać różne sprawy — strojąc gorzkie miny wobec różnych wielce szanownych osób. Przyznaję że moje obejście było nie do darowania, ale też i temperaturę rzadko miewałem normalną w tych czasach. Wysiłki mej drogiej ciotki usiłującej mię podtrzymać na siłach, mijały się zupełnie z celem. To nie moje siły potrzebowały pokrzepienia; należało ukoić moją wyobraźnię. Przechowywałem paczkę papierów powierzonych mi przez Kurtza, nie wiedząc właściwie co z niemi zrobić. Matka jego umarła niedawno, pielęgnowana, jak mi opowiadano, przez jego narzeczoną. Jakiś człowiek w złotych okularach, starannie ogolony i odznaczający się bardzo oficjalnem obejściem, odwiedził mnie pewnego dnia i rozpytywał — z początku podchodząc do tej sprawy z daleka a potem nalegając ze słodyczą — o to, co mu się podobało nazwać „pewnemi dokumentami“.