Strona:PL Joseph Conrad-Młodość; Jądro ciemności.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miał tę przyjemność. Nie chciałbym aby Kurtz nabrał fałszywego wyobrażenia o mojem usposobieniu.“
— Pozwoliłem mówić dalej temu Mefistofelesowi z papier-maché, i zdawało mi się że gdybym chciał, mógłbym przebić go palcem i nie znalazłbym w środku nic — chyba może trochę sypiącego się brudu. Rozumiecie teraz? Ułożył sobie plan iż zostanie z czasem zastępcą obecnego dyrektora; wyjaśniło mi się teraz że przybycie tego Kurtza porządnie im obu krwi napsuło. Mówił z gwałtownym pośpiechem, a ja nie usiłowałem go zatrzymać. Stałem oparty plecami o swój rozbity parowiec, który wyglądał jak trup jakiegoś wielkiego rzecznego zwierzęcia, wyciągnięty na pochyły brzeg. Miałem w nozdrzach woń mułu, pierwotnego mułu, daję słowo! a przed oczami wzniosłą ciszę pierwotnego lasu; na czarnej zatoce lśniły świetliste plamy. Księżyc rozpostarł na wszystkiem cienką warstwę srebra — na bujnej trawie, na błocie, na murze skłębionej roślinności, sięgającym wyżej od ścian świątyni, na wielkiej rzece; widziałem przez mroczną szparę jak błyszczała i błyszczała, płynąc bez szmeru rozległym nurtem. Wszystko to było wielkie, wyczekujące, nieme, a ten człowiek paplał o sobie. Zastanawiałem się, czy cisza na obliczu ogromu patrzącego na nas obu oznacza apel czy groźbę. Kimże byliśmy, my dwaj, którzyśmy tu zabłądzili? Czy owładniemy tą niemą rzeczą, czy też ona nami owładnie? Czułem jak wielką, jak piekielnie wielką jest ta rzecz która mówić nie umie, a może jest także i głucha. Co w niej jest? Wiedziałem że trochę kości słoniowej stamtąd się wydostaje i mówiono mi iż wgłębi kraju jest Kurtz. A mówiono mi o tem — Bóg wie ile razy! Ale jakoś to wszystko nie przywodziło mi na