Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się tutaj. Cóż, bzik jak każdy inny. Nie dostałbym bzika, oj nie, gdyby tak który z moich chłopców dał drapaka. Mam tego osiem sztuk w domu. — I golibroda popisywał się niezłomnością swego ducha wśród śmiechu, który wstrząsał barem.
To jednak dziwne, zwierzał się dalej ze szczerością właściwą wyższym umysłom, ale tego rodzaju rzeczy są jak gdyby zaraźliwe. Naprzykład — jego zakład znajduje się blisko portu; i niech tylko jaki majtek wejdzie, żeby się ostrzyc albo ogolić — golarz, zobaczywszy nieznajomą twarz, nie może się nigdy powstrzymać od myśli: „A nuż to syn starego Hagberda?“ Sam się z tego wyśmiewa. To bzik potężny. Golarz pamięta czasy, kiedy ulegało mu całe miasto. Ale nie stracił jeszcze nadziei co do starego. Leczy go mądrze obmyślanemi żartami. Śledzi stale postępy swojej kuracji. Za tydzień — za miesiąc — za rok. Gdy stary kapitan odłoży do następnego roku datę powrotu syna, będzie już na drodze do tego, aby przestać o nim mówić zupełnie. Pod innemi względami stary jest zupełnie rozsądny, więc i to też musi nastąpić. Takie było niewzruszone zdanie golarza.
Nikt mu nigdy nie przeczył; jego włosy posiwiały od owego czasu, a broda kapitana Hagberda zrobiła się bielusieńka i spływała majestatycznie na ubranie z żaglowego płótna nr. 1, które to ubranie uszył był sobie pokryjomu, używając zamiast nici szpagatu nasyconego smołą. Pewnego pięknego poranku przywdział je nagle i wyszedł, w przeddzień zaś widziano go wracającego do domu, jak zwykle, w żałobnem ubraniu. Wywołało to sensację na High Street — sklepikarze ukazywali się we drzwiach, ludzie po domach chwytali kapelusze i wypadali na ulicę; ogólne poruszenie z po-