Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kała cicho, jakby o zlitowanie nad jego życiem. Była tkliwą i niemą syreną tego przerażającego żeglarza. A Falk chciał widać przeżyć wszystko, co się mieściło w jego koncepcji życia. Ani o jotę mniej. I ona również służyła temu życiu, co otoczone śmiercią woła głośno do naszych zmysłów. Była dla Falka idealnem wcieleniem kobiecości. A bogactwem zmysłowego czaru zdawała się także stwierdzać na swój sposób prawdę wieczystej i nieomylnej zasady.
Nie wiem jednak jakiego rodzaju zasadę stwierdzał Hermann, gdy zjawił się u mnie wcześnie na statku z niezmiernie zakłopotaną miną. Przyszło mi na myśl, że i on także zrobiłby wszystko coby się dało — aby się tylko utrzymać przy życiu. Wydał mi się zupełnie uspokojony co do Falka, ale wciąż nim bardzo przejęty.
— Jak to pan o mnie powiedział wczoraj wieczorem ? Pamięta pan — zapytał po paru wstępnych zdaniach. — Że ja jestem — — nie przypominam sobie. Bardzo zabawne słowo.
— Przeczulony? — poddałem.
— Tak. Co to znaczy?
— Że pan przesadza różne rzeczy — przed samym sobą. Nie zbada pan należycie jakiejś kwestji — i tak dalej.
Zdawał się przeżuwać moje słowa. Rozmawialiśmy w dalszym ciągu. Ten Falk jest plagą jego życia. Żeby wszystkich tak z równowagi wytrącić! Żona jego nie czuje się dzisiaj dobrze. Bratanica wciąż płacze. Niema nikogo do pilnowania dzieci. Stuknął parasolem w pokład. I tak będzie z dziewczyną przez całe miesiące. Proszę sobie wyobrazić, jak to przyjemnie wieźć z sobą do kraju — drugą klasą — zupełnie