Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchajno pan — zapytałem wręcz ostrym tonem — czy pan nie ma już gdzie jakiej żony w ukryciu?
Ból i wstręt — z jakiemi zaprzeczył — były bardzo uderzające. Czyż nie mogę tego zrozumieć, że on jest równie godzien szacunku jak każdy z tutejszych białych, zarabiających uczciwie na życie? Widać cierpiał nad mojem podejrzeniem, a nizki półton głosu nadawał jego zapewnieniom coś bardzo przejmującego. Zawstydził mię na chwilę, ale wbrew mojej dyplomacji, zaczynało się we mnie budzić sumienie, jak gdyby pomyślny wynik tego matrymonialnego przedsięwzięcia doprawdy ode mnie zależał. Udając coś dosyć gorliwie, można dojść do tego że się we wszystko uwierzy — byleby to było coś dla nas pochlebnego. A ja udawałem bardzo gorliwie, ponieważ wciąż dążyłem do tego, aby mi Falk bezpiecznie statek wyholował. Ale — przez sumienność czy też głupotę — nie mogłem się powstrzymać od napomknięcia o sprawie Vanlo.
— Pan dość nieładnie wtedy postąpił. Może nie? — ośmieliłem się powiedzieć, bowiem logika naszego postępowania jest zawsze na łasce ciemnych i nieprzewidzianych popędów.
Rozszerzone źrenice Falka zsunęły się z mojej twarzy, spoglądając ku oknu z pewnego rodzaju wściekłością pomieszaną z lękiem. Słyszeliśmy zza rolet powtarzający się ciągle dźwięk kości słoniowej, wesoły gwar wielu głosów i głęboki, męski śmiech Schomberga.
— Więc ta stara pleciucha, ten przeklęty hotelarz nigdy już, nigdy nie zostawi mnie w spokoju! — wykrzyknął Falk. — No więc tak! To się stało przed dwoma laty.