Strona:PL Joseph Conrad-Falk wspomnienie, Amy Foster, Jutro.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

doszło do mojej wiadomości, jakoby istniał człowiek, który niebardzo dawno został nabrany właśnie w taki sam sposób.
Wszystko to było mówione półgłosem, i w tej właśnie chwili Schomberg, rozjątrzony naszą tajemniczością, wyszedł z pokoju, zatrzaskując drzwi z hukiem, na który literalnie zerwaliśmy się z krzeseł. Może to podziałało na Hermanna, a może moje słowa, dość że się obraził. Wskazując pogardliwie na drzwi, które trzęsły się jeszcze, wyraził przypuszczenie że słyszałem którąś z idjotycznych bzdur tamtego człowieka. To wyglądało naprawdę, jakby go ktoś do Schomberga uprzedził.
— Te jego opowiadania, to są… to są — powtarzał, szukając słowa — śmiecie. — Powtórzył jeszcze raz, że to są śmiecie, i że w dodatku ja, będąc jeszcze młodym…
Okropna ta potwarz (żałuję że nie jestem już dziś narażony na tego rodzaju zniewagę) obraziła mię także. Poczułem w sobie gotowość do poparcia każdego twierdzenia Schomberga, na jakikolwiek temat. W jednej chwili, Bóg wie dlaczego, Hermann i ja zaczęliśmy na siebie spoglądać jaknajbardziej wrogo. On, niewiele myśląc, schwycił kapelusz, a ja zrobiłem sobie tę przyjemność i krzyknąłem wślad za nim:
— Niech pan posłucha mojej rady i zmusi Falka, żeby zapłacił za potrzaskanie pańskiego statku. Nie zdaje mi się, aby pan mógł na nim jeszcze co innego wydębić.
Kiedy znalazłem się później na swoim okręcie, stary pomocnik, który był bardzo przejęty rannemi wypadkami, zauważył:

— Widziałem, jak holownik wracał z zewnętrznego portu akurat przed drugą P. M.[1] (Nie używał

  1. P. M., post meridiem (po południu); A. M., ante meridiem (przed południem).