Strona:PL John Ruskin Gałązka dzikiej oliwy.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

urazy, która może tkwi w słowach, jakie zamierzam wygłosić. To nie ja pragnę je wypowiedzieć. Wypowiadają je gorzkie głosy: głosy bitew i głodu, na całym świecie panującego, głosy, które muszą by kiedyś wreszcie wysłuchane, bez względu na panujące dziś milczenie. Ani też nie powiadam tych słów do was specyalnie. Jestem pewien, że większość tu obecnych zna swe obowiązki chrześciańskie i spełnia je może lepiej odemnie. Lecz odzywam się do was, jako do przedstawicieli całej klasy, błądzącej (wiem to dobrze) głównie wskutek bezmyślności, nie mniej jednak błądzącej strasznie. Nad świadomym błędem panuje wola, ale cóż może ograniczyć błąd nieświadomy?
Tolerujcie mnie więc, gdy zwracając się do tych robotników, zapytam ich, jako reprezentant wielkiej masy: czem, według ich zdania, są lub mają być „wyższe klasy“ w stosunku do nich samych? Odpowiedzcie wy, robotnicy, którzy jesteście tutaj, i to całkiem szczerze, jakbyście byli pomiędzy sobą tylko; i powiedzcie mi, jak sobie życzycie, abym nazwał wyższe klasy, czy mam je nazwać — czy wybyście sami sądzili, że miałbym słuszność, nazywając je — próżniaczemi klasami? Sądzę, że doznalibyście nieco niepokoju, jak gdybym nie traktował swego przedmiotu uczciwie, albo jak gdybym ze szczerego serca mówiąc, przyjął jako założenie, że wszyscy bogaci ludzie są próżniakami. Bylibyście zarówno niesprawiedliwi, jak i niemądrzy, pozwalając mi tak mówić; — nie mniej niesprawiedliwi, niż ludzie bogaci, którzy twierdzą, że wszyscy biedacy próżnują i że nie chcą pracować, jeżeli im się to tylko udaje.