Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ralnej, bezkrwawej ewolucyi prawodawczej; ale te wypadki, niesione wichrem nadchodzącej burzy, pędziły tak szybko, a on myślał, namyślał się tak wolno... Zanim się namyślił nad tem, co się dziś stało, jutro wytworzyło już nowe, trudniejsze położenie.
Zrażone jego bezradnością, opuściło go najbliższe otoczenie. Wczoraj, nie czując się bezpiecznymi pod opieką tak słabego króla, uciekli z Francyi: hrabia d’Artois z synami, książęta de Bourbon, d’Enghien, de Conti, Polignacowie, marszałkowie de Broglie i de Castries. Za tymi pierwszymi emigrantami pójdą wkrótce inni, całe tłumy.
Król namyślił się nareszcie, znów o kilka godzin, o kilka dni za późno, jak zwykle. Ulegnie woli narodu, uzna, uprawomocni wszystko, co się dotąd stało, nie będzie się opierał potężnemu prądowi chwili, nad którym nie umiał zapanować, którego nie umiał poprowadzić pewną ręką zdolnego sternika. Może ta jego powolność przekona naród, że król chce iść z narodem, że pragnie jego szczęścia. Nie wiedział biedny, że rozpętane namiętności nie szanują słabej dobroci, że poddają się tylko sile, że rewolucye pastwią się bez miłosierdzia nad zwyciężonym.
Wczoraj był sam, bez świty, w Zgromadzeniu Narodowem, aby sobie tem zaufaniem zjednać serca przedstawicieli narodu; dziś je-