Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podrzucały łby. Dokoła w wilach i wioskach śmiało się pełne życie zielenią drzew, wonią barwami kwiatów, a król spoczywał w złocistej, oszklonej karecie, smutny, osowiały, milczący.
Spowiadał się dziś i przyjął Komunię św., jakby szedł na śmierć. Bo nie wiadomo, co go spotkać może tam, w tem gwałtownem mieście, które objął już pożar rewolucyi. Komendanta Bastylii i jej oficerów zamordowali okrutnie ci, którzy nazwali się patryotami, pana de Flesselles, przełożonego kupców, zabili, jak wściekłego psa, na ulicy, utworzyli milicyę narodową, mianowali mera Paryża.
Każdy z jego poprzedników byłby po tem, co się stało, nie w złocistej, oszklonej karecie wkroczył do Paryża, jeno na koniu, na twardem siodle z mieczem w garści, na czele wojska i byłby się zapytał: Kto ośmiela się rządzić we Francyi bez woli i wiedzy jej gospodarza?
Ale dobry Ludwik XVI umiał się tylko modlić i znosić cierpliwie wszelkie zniewagi.
Był przecież jeszcze królem, a Zgromadzenie Narodowe i Paryż robili wszystko bez niego, jak gdyby wcale nie istniał.
Od kilku dni czuł, rozumiał, że trzeba się nareszcie ruszyć, postanowić coś, rzucić na chwiejącą się szalę wypadków potężne środki, jakimi dotąd rozporządzał i zwrócić wspienioue fale rewolucyi w spokojne łożysko natu-