Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wojsko rządowe, na pola krwawe i ginie z nim razem, znosząc ochoczo trud wojny? My, spróchniali, zgnili arystokraci, my, oficerowie jego królewskiej mości. Z wyjątkiem dwustu, trzystu najwyżej, próżniaczych rodzin dworackich, służymy wszyscy wojskowo. Więc gdzież to nasze zwyrodnienie?
Gaston obrzucił szybkiem spojrzeniem towarzystwo. Necker uśmiechał się nieznacznie, pani de Staël przygryzała ciągle dolną wargę, przedstawiciele starej, rycerskiej szlachty nie spuszczali z mówiącego oka, szlachta nowa, nobilitowana w ostatnich stu latach, rekrutująca się z urzędników i ze zbogaconych mieszczan, słuchała z głową spuszczoną.
W pobliżu kominka obok pani de Bar siedziała panna de Laval z głową cofniętą w tył, zapatrzona w amorków, zdobiących sufit. Jakaś burza ciągnęła przez jej duszę, wstrząsając nią, widać było bowiem na jej zmarszczonem czole, w jej szeroko otwartych, zamyślonych oczach, w drgających ustach i w ceglastej barwy plamach, które popstrzyły jej policzki, plastyczne odbicie wewnętrznego, gwałtownego wzruszenia.
W ostatnich kilku miesiącach widziała ona na wsi i w małych miasteczkach, gdzie ocierała się codziennie o „czystego, pierwotnego człowieka“, tyle pospolitego samolubstwa i tyle podłej ciemnoty, wyczytała w Paryżu