Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 02.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wojny bryzga dziś na nas pierwszy lepszy nędznik, zazdrośnik, oszczerca biotem obelg i nienawiścią.
Uciszyło się w salonie, goście pani de Beauharnais słuchali uważnie. Należeli przecież prawie wszyscy do owej nieszczęsnej kasty, piętnowanej od kilku miesięcy przez agitatorów rewolucyjnych piętnem hańby, obrzgiwanej jadowitą śliną nienawiści, obrzuconej błotem oszczerstwa.
— Zarzucają nam, żeśmy zwyrodnieli, spróchnieli — mówił Gaston. — Moglibyśmy na to odpowiedzieć, że kto przez ośmset lat przelewał krew, myślał, zużywał swoją energię fizyczną i umysłową dla narodu, ten ma prawo czuć się wyczerpanym. Ale na czemże polega to nasze zwyrodnienie? Że nie spełniamy już posłannictwa dawnego rycerstwa, że przestaliśmy być jedyną tarczą, jedynym mieczem Francyi? Nie strzeżemy w istocie z wież zamków bezpieczeństwa włości, powierzonych naszej opiece, bo strzeże ich dostatecznie powaga władzy królewskiej, poparta siłą wojska rządowego. Nie my usunęliśmy się dobrowolnie od obowiązków rycerstwa, lecz zwolnił nas z nich nowy ustrój państwa. Nasze zbrojne poczty stały się niepotrzebne z chwilą, kiedy je korona zastąpiła żołnierzem werbowanym. Kto jednak prowadzi tego werbowanego żołnierza, to