Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rotmistrz spojrzał nieufnie na wytwornego księdza w sukniach świeckich. Wiedział on, że Paryż roi się młodymi abbé’ami, którzy pozostają z ołtarzem w związku bardzo luźnym. Jedni pełnią w bogatych domach służbę nauczycielów, inni bawią się w literaturę i dziennikarstwo, jeszcze inni dekorują po prostu swoimi rabatami i płaszczykami salony, nie zajmując się niczem, odgrywając rolę filozofów, bezprzesądnych rezonerów, a wszyscy schlebiają, wysługują się osobistościom wpływowym za obiecaną nagrodę w formie jakiegoś intratnego beneficium.
Przeto zawahał się, namyślając się przez kilka chwil: przyjąć towarzystwo księdza, albo odpowiedzieć mu wymijająco? Ale był szlachcicem francuskim ośmnastego stulecia, wcieleniem dobrego wychowania, uprzejmości, stawiał grzeczność na równi z honorem. Pan de Clarac nie mógł obrazić pana de Courcel.
— Z wdzięcznością będę korzystał z doświadczenia księdza — rzekł rotmistrz.
— Jeżeli pan nie ma w tej chwili nic lepszego do roboty, możemy pojechać do lasku bulońskiego.
— Do lasku bulońskiego! — rozkazał rotmistrz woźnicy.
Minęło już południe.
Nad Paryżem, na pogodnem niebie błyszczało słońce, ale nie był to wulkan płomienny,