Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I panie z towarzystwa? — zapytał wicehrabia.
— Całe nasze towarzystwo filozofuje. Kłaniamy się dziś wszyscy, składamy wszyscy hołd powinny jednemu tylko bożkowi, któremu na imię Rozum. I Filipina filozofuje, bo zamiast mnie uważnie czesać, słucha naszej dysputy... Robimy porządek z całą stęchłą przeszłością (hrabina zadzwoniła).
— Z Bogiem, z religią, z tradycyą rycerską, z uszanowaniem dla tronu, dla monarchii, z całą, słowem, głupotą naszych ciemnych przodków? — wtrącił wicehrabia.
— Znów się uśmiechasz. Pozwól sobie, nie obrażę się... Piotrze, czy nie zapomniałeś o kwiatach do obiadu? A Pawłowi powiedz, żeby skoczył do modystki i przypomniał jej amazonkę; gdyby się spóźniła, przeniosę się do innego magazynu (przywołany dzwonkiem kamerdyner znikł za drzwiami)... Tak; filozofia wymiotła z naszych głów wszystkie niepotrzebne śmiecie przeszłości, stargała wszystkie pęta, które ciemnota przodków nałożyła na rozum ludzki. Jeżeliś ciekawy, powie ci to wszystko lepiej ode mnie margrabia de Condorcet, którego zobaczysz dziś u pani de Beauharnais. Nudny trochę, suchy, ten sławny pan matematyk i filozof, ale podobno bardzo mądry.
— Podobno?
Hrabina pogroziła kuzynowi długim, białym palcem długiej, białej ręki.