Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielki świat paryski nie uznawał obyczajów tak prostackich. Oficer wiedział, że żadna z dam światowych nie opuszcza łóżka przed południem, a o pani de Bar słyszał, iż należy do najlepszego towarzystwa stolicy.
Wejść, nie wejść? Czy nie zawcześnie? Prosiła na godzinę jedenastą... Jeżeli będę niewygodnym, jej wina...
Zakołatał do bramy.
Szwajcar wskazał mu schody, prowadzące na pierwsze piętro; lokaj na zapytanie: czy pani hrabina przyjmuje o tej porze? — odpowiedział: pani hrabina czeka na pana wicehrabiego.
Uprzedziła więc służbę... nie pospieszył się... nie będzie natrętnym...
Za uchylonemi drzwiami odezwał się głos niewieści:
— Proszę, cię, Gastonie!
Wsunął się bez szelestu, na palcach do pokoju, którego głównym meblem była tualeta damska, spowita cała w tiule i koronki, ustawiona w pobliżu okna, wychodzącego na północ.
Pełne, ale spokojne światło dnia, niezmącone drżącym blaskiem słońca, padało na młodą, ładną kobietę, siedzącą przed dużem lustrem.
Dwoje czarnych, błyszczących oczu zwróciło się ciekawie na gościa. Z błyskawiczną