Strona:PL Jeske-Choiński Teodor - Błyskawice 01.djvu/009

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
I.

Przed hotel hrabiny de Bar zajechał najęty kabryolet.
Było jeszcze bardzo rano, jak na dobrze urodzoną i dobrze wychowaną Paryżankę ośmnastego stulecia. Godzina jedenasta zaledwie.
Młody, przystojny blondyn w mundurze rotmistrza dragonów, wysiadłszy z kabryoletu, stał przez kilka chwil przed bramą, namyślając się: wejść czy nie wejść?
Przybył wczoraj do Paryża z prowincyi, z nad rzeczki Lot, z miasteczka Clarac, i uważał sobie za obowiązek zacząć pobyt w stolicy od wizyty u kuzynki, z którą niegdyś, gdy byli oboje dziećmi, bawił się w męża i żonę. Przebrawszy się w oberży po dalekiej podróży, zawiadomił panią de Bar, młodą wdowę, o swojem przybyciu, prosząc o wyznaczenie godziny przyjęcia. Pachnący bilecik wezwał go na godzinę jedenastą.
Dla niego, dla żołnierza i myśliwego, który widział prawie codziennie słońce wschodzące, była to godzina bardzo późna, połowa dnia, ale