Przejdź do zawartości

Strona:PL Jerzy Żuławski - Poezje T2.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i licząc szczerby w ostrzu miecza gołem,
słuchałem jeńców mordowanych wrzasku
i chrzęstu kości rozpychanych kołem,

co się zagłębiał w ich łona. Przy blasku
stosów, co żywe pożerały ciała,
opar krwi w górę bił, — a gdzieś po piasku

dalekich pustyń ciekła rzeczka mała,
szumiąc mi dziwnie... O, wysokie bogi! —
nad dymne zgliszcza znów jej postać biała

wionęła zdala! — Ja, com nie znał trwogi,
choć słońce śćmiły strzał zatrutych chmury,
czułem, że strach mię przejmuje i nogi

gną się podemną. Tygrysie pazury
rozpacz znów w serce me wbiła. Szalony
na koń skoczyłem i w lasy i w góry

gnałem krwią jeszcze nieprzyschłą zbroczony,
ścigany ofiar zarzynanych krzykiem —
dumny zwycięzca! a tak bez obrony

przed tem wspomnieniem, co tli wciąż płomykiem
zgubnym w mem sercu... Jak poszczuta sarna,
szaleństwem strachu obłąkany dzikiem

gnałem — a ze mną rozpacz gnała czarna.