Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Już.
— No, no! Może herbaty z cytryną? Przygotowałam samowar. Zaraz będzie...
— Dajcie mi herbaty z cytryną... Nie... zresztą nie trzeba.
Mówiąc to, zdjął już płaszcz i wchodził do swego gabinetu. Gospodyni wsunęła się za nim, aby pozapalać świece, — odprawił ją jednak niecierpliwym ruchem ręki.
Przez niezasłonięte okno wpadało do pokoju światło zachodzącego księżyca; jasną smugą przerzynało biurko, zastawione bogatemi brązowemi przyborami do pisania i biegło wzdłuż ściany, po półkach pełnych książek w pięknej oprawie, aż do portretu jakiegoś, co wisiał nad półkami i teraz, oświetlony do połowy, z dziwnym grymasem wyglądał z ciężkich złoconych ram. Atmosfera była duszna i ciężka. W piecu ogień niedawno snadź się wypalił; biło jeszcze od niego gorąco. Jubilat zrzucił frak, rozpiął krawat i koszulę pod szyją i nie zapalając światła, począł się przechadzać po pokoju. Znużenie, które go obezwładniało, ustąpiło po przejażdżce w otwartej dorożce na świeżem powietrzu, nawał chaotycznych myśli zato cisnął mu się do głowy.