Ktoś na to odpowiedział: Spokój — to śmierć! Kto? on? on sam? Tak. Ale wtedy... wtedy był inny... Dziś żadnej cząstki w nim tej samej niema. Więc cóż? to nie on był zatem? On? Jakie to dziwne, jakie dziwne!
Spokój! Ileż on to musiał przeżyć, ile doświadczyć, nim poznał czar i świętość tego słowa!
Jak to dziwno! Zaczął pracować ciężko myślą, chcąc ująć związek między swem życiem dawniejszem a dniem dzisiejszym. Myśli jednak rwały mu się, jak nici i wikłały tak, że po chwili uczuł się niemi zmęczony. Jeden tylko fakt, jak powtarzający się wciąż motyw fugi potężnej wracał mu uporczywie do głowy:
— Kamil nie żyje, a ja jestem w klasztorze...
A więc?...
Uczuł, że powinien się modlić za zmarłego towarzysza. Sięgnął ręką po różaniec, usta mu się poruszyły:
„...i w godzinę śmierci naszej. Amen. Wieczne odpoczywanie“...
Wymawiał mechanicznie wyrazy, lecz ducha nie mógł zmusić do prawdziwej modlity.
W miarę, jak ziarna różańca przesuwał, dziwne jakieś obrazy stawały mu w pamięci.
Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/068
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.