Strona:PL Jerzy Żuławski - Kuszenie szatana.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Twarz o wyrazistych i inteligentnych rysach wsparł na dłoni a wzrokiem błądził po małym klasztornym ogródku.
Kilka starych, rozłożystych lip o liściach od słońca złotych i kilka ciemnych, wysmukłych jodeł chwiało się tutaj z wiatrem, szumiąc cicho i melodyjnie. Zapach rezedy, tuż pod oknami rosnącej, mieszał się z zapachem świeżo skoszonej trawy i wchodził swobodnie przez otwarte okna do klasztornych cel.
Zakonnik, siedzący przy oknie, napawał się tą wonią, patrzył na sylwetki drzew, ostro się w błękicie odrzynające, na grządki pełne rezedy, na ścieżki białym piaskiem wysypane i na stary, czerwony, tu i ówdzie popękany mur, który ogródek klasztorny od gwarnego świata oddzielał.
Patrzył — i na twarzy nie starej jeszcze, a już pooranej zmarszczkami i życiem zmęczonej, rozlewała się łagodna i słodka błogość. Przymknął oczy, głowę wtył odrzucił i pił letnie, ciepłe słońce, pełnym blaskiem mu się na twarz rzucające, pił spokój, którym tchnęła cela klasztorna i ogródek mały, i lipy i jodły i mur czerwony, popękany, od świata go oddzielający. Kaptur zsunął mu się z głowy, suche, białe dłonie bezwładnie opadły na kolana, a twarz chuda, opa-