Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Yetmeyera. Ja się wynająłem u nich za pilota. Zabieram ze sobą jeden z ogrzewaczy starczący na miesiąc, zaś mgieł rozpruwaczy wezmę nawet sporo. Gołębie pocztowe ukryję w kieszeni. Pokażę szpiclom właściwą drogę, lecz oni pomarzną, więc trutniów wysadzę z litości po drodze. Sam porwę papieża, na wyspę zawiozę i tam go zostawię pod silnym dozorem. Tu bruździłby dalej, tam na coś się przyda. Powrócę pojutrze. Panu nic nie grozi, przynajmniej na razie. Na Ewarystę należy nacierać ostrożnie, łagodnie, ale stanowczo. Po raz trzeci pieję głosem uroczystym: Sahibie, konstrukcja! Konstrukcji własnej pozostań wierny! Na chwilę nawet jej się nie wypieraj. Inaczej zguba — tobie i nam wszystkim! Odjeżdżam o 8­‑ej. Czas mi się przebierać. Pana mego żegnam.
— Czy aby tylko aparat jest pewny?
— Najpewniejszy w świecie. Już go próbowałem niezliczone razy. Gdy na morze spadnie jako motorówka lub jako żaglowiec, dzielnie fale pruje. I w łódź podwodną zgrabnie się przemienia. Również i po śniegu, jak kute załubnie, rączo pomyka. Zapas benzyny na tydzień wystarczy. Masz jakie zlecenia?
— Zabierz z sobą proszę kogoś mi bliskiego.
— W ostatniej chwili? Któż jest tym posłańcem?
— Skazańcem raczej... jest kardynał Nino.
— Uszom mym nie wierzę! Czy wolno zapytać, co znaczy rozstanie z tym okularnikiem?