Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dbale wlecze za sobą kitę długiego ogona. Unika, jak może, znajomości z ludźmi. Nikogo nie kocha, niczem się nie łudzi. Pan mu się podoba; jest zimny, wytworny, pieszczot nie wymusza, więc za nim przeważnie z miejsca w miejsce chodzi. Z pośród znajomych, nieczułostkowych i wielce taktownych, najmilszy mu jednak inkwizytor Nino. Gzów nie zaczyna, nie stara się zniżyć z człowieczych wyżyn na doliny kocie, nie składa dzioba do fałszowania zwierzęcej mowy, żadnej zabawy wcale nie udaje i nie podsuwa nibyto łakoci mocno podejrzanych. On zawsze milczy, spogląda i czuwa. On jeden używa wymowy milczenia i słowem mizernem, niedostatecznem ust swoich nie zbrudzi. Jeszcze ani razu on do Omara pierwszy nie przemówił — taki jest dumny. Więc Omar do niego zadowolone mruczenie kieruje z samego brzeżka fajansowego, ślizkiego kominka, który nie grzeje, ani nie chłodzi:
— Zaiste lubię, mój kardynale, w pobliżu twego spoczywać portretu.
— Żyjąc zamierasz, ja żyję po śmierci. Robisz, czego nie chcę, chcę czego nie zrobisz za żadną cenę, pod żadnym warunkiem. Więc uzupełnienie przewrotnych instynktów w rozbieżnych kierunkach. Stąd brak nieznośności, fachowych ocen i nerwowych dąsań.
— Piękne masz oczy i moc przekonania, gdy niemi przemawiasz. Z wyłuszczeń twoich chętnie korzystam, choć nie mi potem.
— Czy się przywiązałeś do kogokolwiek?