Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z Martyniki, a nawet z Jamajki. Dla członków sądu słuszne posilenie.
Czekanie bez końca. Zapocona sala. Ulica zatkana, wzdyma się i sapie. Na budę napiera. Z pośród widowni jakiś mąż przedni łagodnie wzywa: — „Proszę zaczynać“! — „Nie można, nie można!“ — żałośnie jęka dostojna scena. Już pełza pogłoska w parterze, po piętrze: „Antychryst się spóźnił! Antychryst zaspał! Nie może się dostać. Samolotu trzeba, by go tu ściągnąć, a potem do wnętrza już przez komin chyba!“ Na drożdżach rośnie hałastry wzburzenie. „A to dopiero! Pocośmy przyszli? Okropne porządki! Nikt tu nie wytrzyma!“ Ktoś tupnął, ktoś gwizdnął. Śmiech tu i tam bryznął. Lecz nagle z galerji, ktoś orzekł donośnie: „Cholera!“ Myśl słuszną rzucił, trafnie przekonał i nastrojowy majestat wskrzesił.
Mdłe oświetlenie. Wleźli na podjum, jak pierzaste cienie. Rozpoznać trudno. Usiedli sędziowie. Na palce się wspięli wszyscy widzowie i przeciwnicy w zapaśniczych szrankach dumnie stanęli. Już w rękawicach i rozebrani. Bezradnie na siebie raz drugi spojrzeli sznurkiem rozdzieleni, jak gdyby pytali: „Czego też chcą od nas, bo my nawzajem niczego nie chcemy?!“
Prawy jest Prochryst, trudno o tem wątpić. Akt męski, dorodny a w twarzy cierpienie, tak sobie na zapas, zanim uderzenie jakie oberwie. Wysmukły, zgrabny. Na obu ramionach i na pulchnych piersiach blizny ciemnosine widać rozrzucone. Walczy widocz-