Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I cóż ta groza, panie policjancie, ta gumowa groza w przebraniu angielskim?
— Wcale nie gumowa — obruszył się przybysz — tylko, powiedzmy otwarcie, niezniszczalna, nieśmiertelna. Następnego wieczora, tuż po niefortunnej strzelaninie, napadłem spacerującego dziwoląga z wyostrzoną szablą i pokrajałem na ćwiartki. Miejscy posługacze pozbierali szczątki i pochowali w obliczu tłumów w niepoświęconej ziemi. I cóż powiecie o tym? — w samą noc sylwestrową spotykam go znowu na głównym rynku. Była słota — nie chciałem wierzyć własnym oczom. Podchodzę bliżej i mimo gęstą ciapaninę poznaję go; on, ten sam, pod pomnikiem narodowego wieszcza przysiadł niezgrabny, ogromny, rozpiął parasol, spuścił spodnie i tak pod parasolem robi bardzo brzydką rzecz, zanieczyszcza nietykalne miejsce. Podskoczyłem z oburzenia i zacząłem go okładać pałką po głowie, a on, zwinny jak piskorz, z rąk mi się wyrywa i jednym susem wskoczył na moje, moje plecy, jeszcze tak całkiem — jak siedział — moi panowie drodzy, zacni, jeszcze obabrany, cuchnący, niezapięty.
Przejęci opowieścią słuchacze obwąchiwali go starannie.
Dreszcz wstrząsnął nim i łkał rzewnie, kułaczkami ocierając oczy.
Już usiadł prawie ze wzruszenia na kolanach Posła i szlochał w miarowych drgawkach. Przez zęby wyrzucał trudno zrozumiałe szepty. Pochylili się nad nim.