Przejdź do zawartości

Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szej klasy z koroną!) za wytrwałość — prześladowałem tego pana cienia bez wytchnienia, bez litości. Naturalnie znowu nic nie spałem i dlatego pieką mnie tak oczy, co wybaczyć zechciejcie. Straszydło wyłazi z wązkiej uliczki, a ja już — hyc! z poza węgła któregoś z moich domów — i wzywam: w imię prawa proszę odejść. Myślicie, że kiedy usłuchał? — gdzie tam. Więc strzelałem do niego. Wieleż to razy widziałem dokładnie, jak padał, krwią brocząc. Jak jeż zwijał się w kłębek i wnet podnosił się, ale już chłopaczek maleńki, zapłakany. Poczym najspokojniej, najbezczelniej udawał się na stację ratunkową, a ja sam musiałem go prowadzić za rękę, bo przecież taki mój obowiązek — i dobijać chłopczyka nie przystoi policjantowi.
— Strzały twoje były najwidoczniej niecelne — zarzucał niezadowolony Pułkownik.
Przybysz wyprostował się, jak do apelu.
— Melduję posłusznie, panie Pułkowniku, że najcelniejsze. Od czegóż i za co te liczne ordery? Chytrym ruchem sięgał do kieszeni w spodniach i czule wyjmował fantazyjne odznaki kotyljonowe, stare monety, blaszki i ołowiane plomby, nanizane na jedwabne wstążki.
Książę podszedł zaciekawiony — oglądał, wydąwszy pogardliwie wargi.
Poseł zmiął w dłoni cenne świecidełka i, ukrywszy je, zmuszał człowieka do zakończenia strasznej opowieści. A że przybysz już zasłużył na łaskawe względy, otoczyli go zewsząd kołem zwartym. Prokurator nawet dopraszał się uprzejmie: