wności i niespodzianek. Skóry staniały a ja sobie o dziwo, każę płacić za buty coraz drożej. Pochwalam życie, ruch, motłoch, kanalizacje, wodociągi, zwłaszcza te ostatnie, z których mam mleko. I dział mój — to miasto, wielkie miasto, większe niż Łowicz. Wsi nie lubię, chociaż muszę ją kupić, bo nie wiem, co robić z pieniędzmi. Uważaj pan, jak tu cudownie cierpi logika. Cel mój — pieniądz. Osiągam ten cel i robię sobie podwójną przykrość: wyzbywam się pieniędzy i kupuję rzecz, której nie lubię — wieś. Jedneg się jeszcze, jak dotąd, nie nauczyłem: wyrażać się możliwie bez sensu i pisać bez gramatyki. Cóż pan chcesz — stare przyzwyczajnie. Klient wziąłby mnie za wariata i przestałby u mnie kupować. Ale w gruncie rzeczy kocham absurd i ku niemu dążę. Gramatyczność i prawa, czyli komórki mózgowe coraz bardziej zmiękczam, a za to utwardniam wewnętrzną konieczność, która po tonie A (wysoka cena) domaga się tonu C (cena wyższa), a po tonie C tonu wysokiego Cis. A nigdy nie zniżę się do tonu U, który mi przypomina ul. Tak, jestem futurystą. Zaczynam pisać Boga, rzekę Bug i drzewo bukowe jednakowo — bug. Szkoda tylko, że w tym wyrazie siedzi w środku ta niemiła litera U. Muszę zaproponować moim znajomym futurystom, żeby to zreformowali. Oni tak skorzy do reform, to im będzie
Strona:PL Jan Lemański Prawo mężczyzny.djvu/88
Wygląd